KOBIETY W POLICJI

100 lat Kobiet w Policji- rozmowa z asp. Martą Balewicz, kobietą o niezwykłej sile nie tylko fizycznej, kobietą inspiracją

Data publikacji 11.08.2025

Asp. szt. Monika Kaleta spotkała się tym razem z asp. Martą Balewicz, by porozmawiać o sile jaką mają kobiety. Wymiana poglądów z tą niezwykłą kobietą uświadamia nam wszystkim, że jak się chce, to można wszystko. Zapraszamy do lektury.

Asp. Marta Balewicz to dzielnicowa z Posterunku Policji w Słotwinie w powiecie świdnickim. W policji służy od 16 lat. Pracowała już w kilku jednostkach. Zaczynała od ruchu drogowego w Lubinie, poprzez wydziały prewencji w Lubinie, Strzegomiu i Świdnicy. Od 6 lat jest dzielnicową i, jak mówi, nie zamieniłaby tej funkcji na żadną inną, bo czuje, że robi to, co kocha. Jest potrzebna ludziom i może pomagać mieszkańcom. Oczywiście od razu zapytałam, jak trafiła w nasze szeregi. Jak to ujęła, troszkę na przekór wujkowi, który był policjantem i który uważał, że Marta nie jest w stanie podjąć się tego zadania. Wtedy przypomniało jej się, że jako dziecko przecież jeździła na swoim rowerku i wystawiała na kartkach papieru mandaty wszystkim napotkanym kotom. Stwierdziła, że to było jej przeznaczenie.

Marta bardzo długo sama wychowywała swoją teraz już 14-letnią córkę Maję, której w zasadzie poświeciła całą siebie. W wieku 5 lat u Majki zdiagnozowano padaczkę i wtedy nasza koleżanka stwierdziła, że zacznie spełniać marzenia córki, by żyło jej się zwyczajnie lepiej. Maja znała pasje mamy z wcześniejszych lat, jaką były konie i też zapałała miłością do tych cudownych zwierząt. Pamiętała, że mama kiedyś pracowała w stadninie, ujeżdżała konie sportowe, z resztą z wykształcenia jest technikiem hodowcą koni. Zapytała więc mamę, czy nie mogłyby mieć swojego na własność. Choć początkowo Marcie wydawało się to nierealne, ze względów finansowych czy logistycznych, wierzyła, że hipoterapia może pomóc jej córce w walce z chorobą. W końcu znała się na tym. Choć nie miała warunków, z pomocą przyjaciół, kupiła pierwszego kuca El Bandito, którego wraz z Mają nauczyły wszystkiego. Pasja do koni wzrastała u dziewczynki, a efekty hipoterapii były wyśmienite, więc kupiły dużego konia. W tym czasie musiały wynająć dla niego boks, gdyż same mieszkały w maleńkim mieszkaniu. W Marcie narodziła się wówczas taka wola walki o lepsze życie, że zdecydowała się odkupić poddasze w bloku i powiększyć ich mieszkanko do 90 m kw. Sama wyremontowała powierzchnie, wynosiła gruz, zbierała szlakę. To nie zatrzymało jednak tych wspaniałych dziewczyn.  Córka miała kolejne marzenia, a tym razem był to własny dom i stajnia. Marta stwierdziła, że jak dała radę z tak poważnym remontem w kamienicy, to dom też wybuduje. Przy pomocy dobrych ludzi, postawiła niewielki domek niedaleko Świdnicy. Sama też wybudowała stajnię z desek, legarów, z tego co udało się przewieźć swoją osobówką z lokalnego tartaku. Jak wprowadzały się do domu, nie miały nic oprócz podłóg. Powoli razem przeprowadzały kolejne remonty, zdobywały meble, same podganiały kolejne etapy. Marta sama zajmuje się od lat z pasji stolarką, więc wiele rzeczy zrobiła w domu sama. Jej córka, gdziekolwiek by nie mieszkały, miała zawsze plac zabaw, domek na drzewie czy domki drewniane dla swoich lalek, bo mama o to dbała. Żadna praca nie była dla niej straszna i nic nigdy jej nie przerastało.

Podczas budowy stajni w życiu dziewczyn pojawił się mężczyzna, który jak się okazało, nie miał nigdy do czynienia z końmi, ani prowadzeniem takiego trybu życia. Partner Marty (od kilku dni już mąż) zaraził się od niej hobby, zaraził się optymizmem i jej pasją do życia. Trwa z nimi do teraz i próbuje dogonić. Mąż Marty nie pracuje w policji, więc wkroczył w zupełnie dla niego nieznane światy i świetnie się odnalazł. Jak to określiła nasza „koniara”: „nigdy nie poznałam lepszego człowieka”. Już w trójkę kupili kolejnego konia i zbudowali dla nich ujeżdżalnię czyli plac do treningów obok stajni. Maja dostała się do kadry Dolnego Śląska, więc przed nią bardzo wyczerpujące i drogie zawody. Mama postanowiła zrobić prawo jazdy na przyczepę, by móc sama wozić ją na zawody. Mówi, że niezwykle bała się tego egzaminu, bo bierze w tym momencie dodatkową odpowiedzialność za żywe istoty – konie, które kocha. Egzamin zdała za pierwszym razem. Dla niej najważniejsze było, że jak córka jeździ konno, nie ma już ataków padaczki. Nie wyobrażała sobie, że kiedykolwiek z takiego życia zrezygnuje.

Niecały rok temu, Maja usłyszała kolejną diagnozę. To twardzina tkanki łącznej – choroba nieuleczalna niestety. Córeczka przyjmuje raz w tygodniu chemię i dziewczyny rozpoczęły kolejną walkę o życie. Choć ta choroba nie pozwala już dziewczynce na tak częste i długie treningi, ta wstaje choćby na parę minut, by pojeździć, bo kocha to co robi i nie poddaje się,  zupełnie jak jej mama. 
Pomiędzy treningami, opieką nad końmi i pracą, a dzień zaczyna codziennie od 5 rano, Marta znajduje czas na organizacje pikników charytatywnych na rzecz potrzebujących. Oczywiście zawsze jest to u niej w stajni, a zjeżają się tam pasjonaci koni z całej Polski. Ponadto realizuje wszystko, co jej przyjdzie do głowy. Marzyła od dziecka, by sama zbudować szopkę bożonarodzeniową z udziałem żywych zwierząt. Zrealizowała to marzenie jako dorosła dzięki uprzejmości lokalnych mieszkańców i zaprzyjaźnionego księdza. Nie dość, że brała udział w jej budowie, to jeszcze zorganizowała i zwiozła wszystkie zwierzęta. Przy okazji różnych uroczystości czy świąt wykonuje też własnoręcznie wianki, stroiki, choinki, ozdoby i obdarowuje znajomych swoim rękodziełem, bo to ją uspokaja. Pytam więc, kiedy to robi? Skąd ma na to czas? Odpowiedziała krótko: nocami, ale ja to lubię, a materiał mam tuż za domem – las.

To skłoniło mnie, by zapytać, co jeszcze robi tylko dla siebie. Bo, choć to przepiękne, że wszystko poświęca dla Majki i innych, to warto znaleźć te przysłowiowe 5 minut tylko dla siebie. Marta zaskoczyła mnie w zasadzie odpowiedzią mówiąc, że ona nic więcej do szczęścia nie potrzebuje. Kocha patrzeć na swoją córkę, jak jeździ konno. To ją wycisza, uspokaja, daje wiatru w żagle. Kocha spotkania z ludźmi, jej dom jest zawsze otwarty dla bliskich. Uwielbia organizować czas dla dzieci. Często robią wieczorami ogniska, gdzie schodzi się mnóstwo młodzieży. Ma swój ogródek i uwielbia zajmować się nim. To również robi dla córki, by ta miała zdrowe warzywa i prowadziła zdrową dietę. Jak jest potrzeba szyje na maszynie. Domki jej córki zawsze zaopatrzone były w firaneczki w oknach czy obrusy na stołach.

A jak naprawdę chce te parę minut wyłącznie dla siebie, to biega po lesie. Zawsze zabiera ze sobą konie i oddaje się tej wolności, żeby złapać oddech od codziennych spraw. Zapytałam, dlaczego nie biega sama. Nie wyobraża sobie życia bez zwierząt. Oprócz psów i kotów, które też  z nią mieszkają i koni przyjaciół, którymi również się zajmuje, przygarnia wszystkie zagubione czworonogi w gminie, gdzie jest dzielnicową. Ratuje bezdomne psy i szuka im domu. Wszyscy już się do tego przyzwyczaili i nikogo w rodzinie nie dziwi, że mama z pracy wrócić może np. z owczarkiem podhalańskim.

Nauczona ciężkiej pracy fizycznej podjęła się jazdy traktorem czy kombajnem i dzięki temu jest samowystarczalna. Przed wstąpieniem w nasze szeregi pracowała w stadninie koni w Niemczech, ale tak bardzo tęskniła za Polską, że musiała wrócić. Mówi o sobie, że Polska to jej miejsce na ziemi.

Z Martą nie znałyśmy się wcześniej. Trafiłam do niej dzięki wspólnej znajomej. Przez przypadek usłyszałam w jakiejś rozmowie, że w Słotwinie jest taka dzielnicowa, która bardzo pomaga lokalnej społeczności. Utkwiło mi to w pamięci i postanowiłam przy okazji 100-lecia Kobiet w Policji wrócić  do niej. Przyznaję szczerze, że nasza rozmowa to w zasadzie był monolog Marty. Ja milczałam. To niezwykle piękna i wzruszająca historia, pełna miłości, poświęcenia i determinacji. Policjantka, która stawia dobro swoje córki na pierwszym miejscu, to prawdziwy wzór do naśladowania. Jej działania nie tylko spełniają marzenia dziewczynki, ale także pokazują, jak ważne jest dbanie o innych w tych trudnych czasach.  Wybudowanie stajni i zakup koni to nie tylko spełniania marzeń, lecz także sposób na budowanie więzi i wspólne spędzanie czasu. Dla jej córki to nie tylko radość, ale również forma terapii, która przynosi ukojenie w trudnych momentach.

Historia o miłości, determinacji i sile, która bardzo mnie wzruszyła i uświadomiła, że jak się chce, to można wszystko. Nigdy nie zapomnę tego spotkania.

asp. szt. Monika Kaleta
 

Sekcja Prasowa
KWP we Wrocławiu

  • policjantka całująca konia w pysk
  • policjantka z koniem
  • policjantka prowadzi konia
  • policjantka na koniu
  • policjantka przy koniu
  • policjantka przy biurku
Powrót na górę strony